Rozdział dziesiąty

Najgorszy moment w życiu człowieka, to chwila, w której dochodzimy do wniosku, że straciliśmy wszystko, na czym naprawdę nam zależało. Wszystko co było cenne w naszym dotychczasowym jestestwie - coś, dzięki czemu nasze dotychczasowe patrzenie na świat zmieniało się diametralnie.
Chyba jeszcze nigdy tak szybko się nie ubierałem. Dosłownie nie patrzę co i jak wkładam, zależy mi tylko i wyłącznie na tym, żeby już za nią biec i postarać się to wszystko wytłumaczyć.
Niestety Amber wydaje się być nieugięta. Krzyczy coś do mnie, szarpie za rękę, próbując mnie zatrzymać, ale nawet nie chce mi się mówić, żeby przestała.


-Gdzie Ty do cholery idziesz?!- wyrasta przed mną, jak chwast, którego nie mogę niczym wyrwać.- Miałeś nie przestawać, czy właśnie tak się nie umówiliśmy?!

-Nie przypominam sobie, żebym coś takiego Ci obiecywał, Amber.


Nie mam zamiaru niczego jej tłumaczyć. Od samego początku wiedziałem, że jej pojawienie się w moim życiu, to kolejna pułapka. Nie zrobiłem nic, żeby zmienić scenariusz. Popełniłem błąd, za który przyszło mi teraz płacić.


-Jeżeli teraz wyjdziesz, to nie masz po co wracać, słyszysz?- jej krzyk wwierca mi się w czaszkę, drażni mnie i owija się wokół umysłu, niczym boa.

-W ostateczności nawet mi Cię żal.- patrzę na nią przez dłuższą chwilę. Wygląda jak modliszka, która lada moment ma się rzucić na swojego partnera i urwać mu łeb.

-Jesteś tak beznadziejny, że współczuję tej lasce.- mówiąc to wkłada na siebie bluzkę, poprawiając przy tym fryzurę.- Jeżeli naprawdę jesteś taki mądry, to chyba wiesz, że nie masz u niej szans. Takie, jak ona nie zadają się z takimi, jak Ty. Prędzej, czy później i tak do mnie wrócisz.- uśmiecha się triumfalnie, jakby z góry zakładała, że właśnie tak się stanie.

-Musiałbym być bardzo zdesperowany, żeby znowu zacząć się z Tobą widywać. Na szczęście mam zamiar zrobić wszystko, żeby ją odzyskać i wiem, że mi się to uda.

-Popełniasz błąd.- rzuca mi ostatnie spojrzenie, po czym mija mnie i szybkim krokiem opuszcza salę lekcyjną, zatrzaskując za sobą drzwi, a ja mogę wreszcie odetchnąć.


Czekam chwilę, opierając się o drzwi i nasłuchując, jak się oddala, a kiedy jej kroki całkowicie cichną, otwieram drzwi i wychodzę na zewnątrz. Nie mam zielonego pojęcia, gdzie pobiegła Lucy, ale coś mi podpowiada, że musi to być jakieś zaciszne miejsce, w którym nikogo nie ma.
Od razu na myśl przychodzi mi piwnica, ale kiedy do niej zaglądam z przykrością stwierdzam, że nikogo tam nie ma. Przez chwilę wpatruję się jeszcze w ciemność z nadzieją, że zaraz się z niej wyłoni, albo do mnie przemówi. Nasłuchuję uważnie, ale w końcu sobie odpuszczam i rzucam się biegiem przez korytarz.


-Uważaj gdzie łazisz!- krzyczy ktoś, gdy przepycham się naprzód.

-Przeprasza.- mówię bardziej do siebie, mijając kolejnych uczniów.


Zrobił się dość duży tłum, ale nigdzie jej nie widzę. Za to moją uwagę przykuwa co innego: białe włosy i świetliście złote oczy. Rozalia, najlepsza przyjaciółka Lucy. Może ona mi pomoże?
Nie tracąc ani chwili dłużej zaczynam dalej brnąć przed siebie, odpychając kolejne osoby stojące mi na drodze. Co chwilę słyszę jakiś komentarz pod moim adresem, a także serię pisków i jazgotów.
Nagle ktoś wbija mi łokieć pod żebra i na chwilę zapominam jak się oddycha.
Łapię się za obolałe miejsce, przystając raptownie w miejscu. Wszędzie jest tak głośno. Tyle twarzy, tyle różnobarwnych czupryn oraz oczu wyrażających różne uczucia - od gniewu po radość.
Muszę się zmusić, by wysunąć szyję naprzód i wtedy dostrzegam, że Rozalia zaczyna się oddalać.
Biorę głęboki wdech, a następnie zaciskam rękę w pięść i z powrotem zaczynam przepychać się naprzód. Tym razem idzie mi to sprawniej, z czego się cieszę.
Rozalia jest już tuż tuż, jakieś 10 jardów od mnie. Jeżeli się postaram, to jeszcze dam radę ją dogonić.


-Rozalia, zaczekaj!- krzyczę, kiedy odległość między nami zmniejsza się do 5 jardów.- Rozalia!- wołam ją jeszcze raz i ku mojemu zadowoleniu odwraca głowę, rozglądając się na boki.


Z całą pewnością mnie nie widzi, ale kiedy wyłaniam się z tego cholernego tłumu, jej oczy zachodzą mgłą. Napręża się cała, spodziewając się wszystkiego. Z całą pewnością Lucy zdążyła już powiedzieć jej, jak okropnie ją potraktowałem, ale czy naprawdę tak nie byłoby dla niej lepiej?
Będąc ze mną byłaby narażona na wieczne cierpienie, byłaby smutna i przygnębiona, a ja nie mógłbym znieść tego widoku. Oddałbym wszystko, by była szczęśliwa z kimś innym, ale jednocześnie krew mnie zalewa na sama myśl, że jakiś inny facet może ją dotykać i całować.


-Kastiel.- mówi z grobową miną. Z całą pewnością jestem ostatnią osobą, z którą miałaby ochotę się dziś widzieć.- Czego chcesz? Nie, stop, nic nie mów. Niech zgadnę.. przyszedłeś tu, żeby zadać jakieś głupie pytanie, co?- kątem oka dostrzegam, że oko jej drga. Pewno jest nieźle wkurzona, ale szczerze mówiąc nie dziwię się jej. Gdyby ktoś skrzywdził mojego przyjaciela, chybabym go zabił.- Jesteś naprawdę bezczelny, mógłbyś chociaż zainteresować się co dzieje się u dziewczyny, która kocha Cię nad życie, ale oczywiście nie, bo po co? Lepiej się uganiać za Amber. Powiedź mi..- jej monolog wydaje się nie mieć końca, a mój czas mnie goni. Niestety nie jestem w stanie jej przerwać.- Ile już zdążyłeś skolekcjonować jej gaci? Może masz osobne gablotki na te z koronką, na występy porno i jeszcze takie niewidzialne?

-Rozalia.. ja wiem, że zrobiłem źle, ale..

-Nie obchodzą mnie Twoje ale! Może i wyglądasz dobrze, ale wewnętrznie jesteś wrakiem. Współczuję Lucy, że musi użerać się z kimś takim. Dlaczego moja najlepsza przyjaciółka musiała zakochać się akurat w kimś tak beznadziejnym, jak Ty?

-Widziałaś gdzieś Lucy?- ignoruję ją i przechodzę do rzeczy. Naprawdę mam dość jej wyrzutów. Dlaczego zawsze muszę podejmować złe decyzje?

-O, więc teraz zaczęła Cię coś obchodzić, co?!- warczy na mnie i przysięgam, że wygląda tak, jakby chciała się na mnie rzucić.

-Nieważne.- zbywam ją machnięciem ręki, po czym omijam i ruszam z powrotem przed siebie. Słyszę jeszcze, jak za mną woła, ale naprawdę nie mam na to czasu.


Wypadam na dziedziniec, jak jakiś szaleniec z psychiatryka, zwabiając tym samym uwagę wszystkich tu zgromadzonych. Po raz pierwszy czuję się osaczony i najchętniej zawróciłbym i zatrzasnął za sobą drzwi, byleby tylko uchronić się przed ciężarem tych spojrzeń.
Ale tylko jedna myśl jest w stanie sprawić, bym zacisnął zęby i ruszył przed siebie.
Kolejne miejsce na mojej liście to sala gimnastyczna oraz szatnia, ale są całkowicie puste, nie licząc paru pierwszaków, którzy postanowili się tam schować by zapalić. Chciałem im powiedzieć, że najlepiej obejść budynek sali gimnastycznej, przed którym rozciąga się siatka ogrodowa, w której znajduje się mała dziura, prowadząca na niestrzeżony parking, ale ostatecznie stwierdzam, że tacy gówniarze w końcu daliby się złapać i musielibyśmy szukać nowego miejsca do palenia.
Kiedy z powrotem wychodzę na dziedziniec wszystkie oczy znowu są skierowane na mnie. Mam ochotę warknąć na wszystkich po kolei, ale nie umiem się do tego zmusić. Zamiast tego omijam ich wszystkich, szepczących między sobą i uchylam szklane drzwi.
Nie mam pojęcia czy się tu schowała, ale to moja ostatnia szansa. Czułbym się źle, gdybym teraz zrezygnował i wrócił do domu. Jutro na pewno nie miałbym do kogo wracać.
I wtedy ją dostrzegam. Siedzi całkowicie sama pośród bujnych roślin. Nie myśląc więcej przekraczam próg szklarni i robię parę kroków w jej stronę, aż wreszcie staję wprost przed nią.


-Lucy.- mówię cicho. Wygląda jakby spała, ale wiem, że wcale tak nie jest. Unika mnie, może nawet wydaje się jej, że ma zwidy. Ale ja naprawdę tu jestem.- Lucy.- powtarzam po raz drugi, ale znowu nie reaguje. Robi to dopiero wtedy, kiedy klękam tuż obok i kładę jej rękę na głowie.- Lucy, proszę, spójrz na mnie.- szepczę, a kiedy unosi głowę żałuję, że ją o to poprosiłem.


Ma spuchnięte oczy, dolna warga jej drży, a życie całkowicie uleciało z jej tęczówek.
Kiedy tylko ujmuję jej polik w rękę i delikatnie przejeżdżam po nim kciukiem, na nowo wybucha gromkim płaczek. Przyciągam ją do siebie i zaczynam kołysać, starając się by się uspokoiła.
Wciąż są tu ludzie, którzy z pewnością teraz badawczo się nam przyglądają. Z całą pewnością już wcześniej na nią patrzyli, jak siedzi tu sama i zapłakana, ale nikomu nawet nie przeszło przez myśl, żeby podejść bliżej i spytać co się stało. Natychmiastowo zalewa mnie krew i mam ochotę wszystkich ich rozszarpać. Tylko na tyle ich stać? Gapić się i nie reagować?


-P-puść mnie..- łapie mnie za ramię i stara się odciągnąć, ale nie mam zamiaru jej teraz wypuścić, zatem przyciągam ją jeszcze mocniej do siebie, aż kapituluje i obejmuje mnie rękoma w pasie.- Po co tu przyszedłeś, co? Chcesz mnie jeszcze bardziej upokorzyć?

-Przyszedłem tu, żeby wszystko Ci wyjaśnić..

-Co chcesz mi wyjaśnić?!- wybucha nagle.- Że zwodzisz mnie od paru miesięcy, ale nie pozwalasz do siebie dopuścić, a tymczasem pieprzysz się z nią za moimi plecami?!


Wpatruje się we mnie gniewnie, ale zaraz znowu zaczyna płakać.


-Chodźmy stąd, proszę, tylko się uspokój, dobrze?- łapię ją za rękę, której o dziwo nie zabiera. Ten mały gest cieszy mnie bardziej, niż bym się spodziewał.

-Nigdzie się stąd nie ruszam.. jeżeli coś od mnie chcesz, to mów, albo spadaj już.

-Chodzi o tamto..- zaczynam niepewnie, ale Lucy daje mi znać, że mogę mówić.- Tylko proszę, nie przerywaj mi, dobrze? To bardzo ważne.

-Mów, zanim zmienię zdanie.- odwraca od mnie wzrok, ale wiem, że i tak będzie słuchać.

-Nigdy jeszcze nikomu o tym nie mówiłem.. ja i Amber znamy się praktycznie od małego.- widzę że krzywi się na samą wzmiankę o Amber, ale nie zważam na to. Muszę to powiedzieć.- Mimo że strasznie mnie irytowała, to mama zmuszała mnie bym wychodził z nią dzień w dzień, ponieważ przez pracę jej rodziców zawsze bywała sama. Ona także z początku była niezadowolona z faktu, że będzie musiała spędzać ze mną cały swój wolny czas, ale zdarzyło się coś, co sprawiło, że zmieniła zdanie. Otóż.. pewnego dnia przyszła na plac zabaw cała zapłakana. Robiłem wszystko by ją jakoś pocieszyć, ale moje starania szły na marne.. dopiero po pewnym czasie, gdy się już uspokoiła, wyznała, że jej starszy brat dość często jej dokucza, a w dodatku popsuł dziś jej ulubioną lalkę. Naprawiłem ją, rzecz jasna, bo nienawidzę, gdy ktoś płacze. Od tamtej chwili zawsze za mną chodziła, zaczęła prześladować. Naprawdę miałem jej dość, dlatego w gimnazjum postanowiłem znaleźć sobie dziewczynę. Miałem nadzieję, że wtedy mnie znienawidzi i się odczepi, ale ona wciąż była nieugięta. Przy każdej nadarzającej się okazji powtarzała mi, że gdy Sara mnie zrani, to będę mógł znaleźć pocieszenie w jej ramionach. Ciągnęło się to przez 2 lata, aż do pierwszej klasy liceum. Wtedy to odkryłem, że Sara zdradza mnie ze swoimi fanami po koncertach. Wiesz.. razem graliśmy, założyliśmy nawet zespół. Nie mogłem na nią patrzeć, rzygać mi się chciało, kiedy próbowała jakoś mnie przebłagać, ale nie byłem w stanie jej tego wybaczyć. Byłem w niej naprawdę zakochany, wierzyłem, że moglibyśmy być dłużej, niż na jedną noc, ale jednak się pomyliłem.- ucinam momentalnie i spoglądam na nią. Patrzy wprost na mnie, a w oczach ma mieszankę współczucia, dezorientacji i gniewu.

-Kontynuuj, ja wciąż słucham.- uśmiecha się lekko, a ten mały gest podnosi mnie na duchu.

-Nawet nie wiem z iloma sypiała, bo nigdy mi się do tego nie przyznała, ale podejrzewam, że mogło być ich naprawdę dużo. Pewno potem znalazła sobie takiego stałego.- ponownie milknę, zastanawiając się jakby wyglądało moje życie, gdybym wybaczył Sarze. Z całą pewnością dalej byłbym zdradzany.- I wtedy.. poczułem się zgubiony, straciłem jakąś część siebie. Zacząłem patrzeć na kobiety przez zupełnie inny pryzmat. Traktowałem je przedmiotowo, ponieważ chciałem się poczuć, jak Sara i mimo że ciągle czułem się z tym źle, nie umiałem przestać. Znajdywałem w tym coś w rodzaju ukojenia bólu, który po sobie pozostawiła. Nie wiem nawet w którym momencie zwróciłem uwagę na Amber. Dostrzegłem, jak bardzo się zmieniła. Nie mam pojęcia jak to się stało, że zgodziłem się na nasz chory układ, ale potem.. potem poznałem Ciebie. Było w Tobie to coś, czego zawsze szukałem, ale wciąż bałem się, że przez moją przeszłość mógłbym Cię zranić. Starałem się trzymać od Ciebie z daleka, ale każda kolejna rozmowa z Tobą była kolejnym powodem, by zakochać się w Tobie jeszcze bardziej. Niestety Amber nie dawała mi spokoju, nie rozumiała, że to co robimy nie ma dla mnie większego znaczenia, jeżeli chodzi o uczucia.. była wściekła, zwodziła mnie, a ja za każdym razem dawałem się złapać.

-Wtedy, tam w sali, co się stało, że się do tego zmusiłeś?

-Mój brat.- uśmiecham się cierpko, ale kiedy posyła mi pytające spojrzenie, tylko kiwam głową.- Naprawdę nie chcę o nim gadać, szkoda słów. Teraz liczysz się tylko Ty.


Kiedy tylko wypowiadam te słowa, jej oczy zaczynają iskrzyć. Jest w nich tyle uczuć.. czuję, że zrobiłem ostateczny krok, zrównałem się z nią. Czuję, że po tym wszystkim nie będzie już odwrotu, ale jakoś nie narzekam. Cieszę się, że na nowo spogląda na mnie w ten sposób.


-Kocham Cię.- mówię wreszcie, przyciągając ją odrobinę bliżej.

-Ja Ciebie też.- w jej oczach pojawiają się błyszczące łzy, a kiedy jedna z nich wydostaje się na zewnątrz od razu ją całuje. Chciałbym scałować całe jej cierpienie.

-Co teraz będzie?- pytam cicho, opierając swoje czoło na jej.

-Nie mam pojęcia, ale czy naprawdę musi się coś dziać?- podnosi rękę i delikatnie muska mnie palcami w polik. Czuję jak dreszcz płynie wzdłuż mojego kręgosłupa.

-Chyba masz rację, na dziś nam dość.- kiwam głową, po czym zamykam oczy i lekko muskam ją w usta.- Chodźmy już do domu, bo Twoi rodzice będą się niepokoić, że jeszcze nie wróciłaś.


Kiwa głową, a następnie odsuwa się od mnie z uśmiechem. Podnoszę się na nogi, a następnie pomagam jej wstać i ruszamy do szatni po nasze rzeczy. Przez całą drogę trzymamy się za ręce, co dodaje mi siły. Lucy ma bardzo miękką i delikatną dłoń, stworzoną specjalnie dla mnie.
Wiem, że nie wymarzę wszystkich grzechów, jakich się dopuściłem, ale za to mogę spróbować się zmienić. Krok po kroku będę uczyć się na własnych błędach, choć ta wędrówka będzie przypominała tułaczkę ślepca. Ale i tak wiem, że nie mógłbym przestać próbować dalej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział pierwszy

Rozdział piąty