Rozdział piąty

Złote promienie próbują się przebić przez gęste chmury, które jakby celowo chciałby zatrzymać je w potrzasku. Słońce dalej się upiera i w końcu udaje mu się wydostać na świat jeden ze swoich warkoczy, a cały korytarz w kilka sekund tonie w jego blasku.
Wyciągam rękę przed siebie i próbuję przechwycić parę drobnych puszków unoszących się w powietrzu. Mienią się w złocie. Błyszczą, jak brokat i tańczą na wietrze, jak najznakomitsze baleriny z Jeziora Łabędziego. Wirują jak szalone, jakby dopiero co dostały skrzydeł.
Nagle warkocz zaczyna się cofać, kiedy obłoki na nowo przysłaniają całe niebo.
Wszystko w zasięgu mojego wzroku spowite jest ciemnością, która dziwnie mnie przytłacza.
Pora wrócić do domu.


*

-Jaśmin, czy lawenda? Jak myślisz, Luz?

-Myślę, że nawet gdybyś nie oblała się żadnymi perfumami, nikt by tego nie zauważył.

-Czyli jaśmin, dzięki kochanie.- cmoknęła mnie w polik, zamykając swoją szafkę.


Od samego rana Rozalia zadawała mi z milion takich pytań.
Chciała wiedzieć co sądzę o jej materiale na sukienkę, czy te buty będą do niej pasować, czy ma skupić się bardziej na szyi, czy na uszach, jeżeli chodzi o biżuterię. Pytała o fryzurę: kok, a może jednak rozpuszczone? Dopytywała się o makijaż, torebkę. O dosłownie wszystko, co tak naprawdę ona sama powinna uzgodnić, a nie czerpać opinii od innych. W sumie i tak na jedno wychodzi, bo tak, czy inaczej, nie brała pod uwagę moich odpowiedzi.


-Powiedź Ty mi, jak to jest między Tobą, a naszym brzydkim kaczątkiem?


O mało nie oplułam się kawą, którą Alexy kupił specjalnie dla mnie.
Posłałam przyjaciółce mordercze spojrzenie.


-Nie patrz tak na mnie, złociutka. To nie ja gadam o nim przez sen.

-Co?!- tym razem jestem pewna, że wyplułam tą kawę.

-No to to!- mrugnęła do mnie śmiejąc się radośnie.- Kurcze.. nie mogę się zdecydować nad wisiorkiem. Wiem że Leo byłby szczęśliwy, gdybym przyszła w tym od niego, ale nadal zastanawiam się nad czymś wyraźniejszym.- potarła polik, przeglądając magazyn, jak gdyby nigdy nic.


Jakie to proste zmienić od tak temat, jakby poprzedni nigdy nie istniał. To zawsze jej wychodziło. Miałam ochotę ucałować jej stopy, bo wiedziałam, że zrobiła to dla mojej niemej prośby. Jednak nie mogłam się na niczym skupić. Wciąż zastanawiałam się nad tym co chciała mi przekazać. Że się o mnie martwi? Że trzyma za nas kciuki? A może próbowała pokazać, że gdyby coś poszło nie tak, to zawsze tu jest i mogę na nią liczyć? Sama już nie wiem. Pogubiłam się w tym wszystkim.


-Miejmy nadzieję, że pani od chemii dziś nam odpuści.- Iris jak zwykle wyrosła spod ziemi. Nie wiem, jak ona to robi, ale to na swój sposób fascynujące spodziewać się niespodziewanego.

-Miejmy nadzieję, że nie postanowiła zrobić nam niezapowiedzianej kartkówki.- jak na komendę obok niej pojawił się Alexy, uśmiechnięty od ucha do ucha.

-Witaj Iris, czołem Aleksie, mi także miło was widzieć. Zaskakujące, jakie w dzisiejszych czasach powitania potrafią być spektakularne.- Ros nie odrywając wzroku od treści gazety kiwnęła na nich głowami.- Mam nadzieję, drogi przyjacielu, że dla mnie także masz kawę.

-Mam nawet i Twoje ulubione faworki.- wyciągnął z plecaka papierową torbę i zaszeleścił jej tuż przed uchem.- Świeże, smakowite i zniewalająco pachnące, czyli takie, jakie uwielbiasz.

-Już Cię kocham.- białowłosa w try miga zamknęła gazetkę i rzuciła się w jego stronę.


Nie mogłam nie uśmiechać się, gdy widziałam, jak zżyci potrafią ze sobą być.
Wszystko ma swój kres: pokój, żałoba, cierpienie, wojna, ale nie ich przyjaźń.


-Dość już tego słodzenia, bo cukier mi skoczy.- skwitowałam, po czym złapałam Rozalię za łokieć i odciągnęłam ją od Alex'a.- Musimy się zbierać, do zobaczenia za godzinę.- pomachałam im na pożegnanie i ruszyłam w stronę schodów prowadzących na drugie piętro.


*


Lekcja mijała bardzo spokojnie. Można powiedzieć, że nudno i banalnie.
Aż zapragnęłam znaleźć się na katuszach z chemii, co było czystym absurdem.
Pocieszał mnie jedynie fakt, że za 3 godziny będę mogła wrócić do domu.
I wieczorem spotkać się z Kas'em, jak mam w zwyczaju.
Nawet nie zauważyłam, jak szybko ta czynność przerodziła się w rutynę.
To przerażające, że najprawdopodobniej uzależniłam się od spotkań z nim.
Nigdy nie miałam tego w planach, nigdy nie miałam zamiaru się do tego przyzwyczaić.
A jednak. Właśnie się tak stało. Cholera.



*


Patrzę, jak leży spokojnie wyciągnięty na łóżku.
Ma zamknięte oczy. Chyba śpi. A może udaje, albo odpoczywa?
Wczorajsze spotkanie całkowicie przemilczeliśmy. Czułam, że oczekiwał od mnie, że pierwsza coś powiem i naprawdę bym to zrobiła, gdybym nie była tak idiotycznie zażenowana sytuacją sprzed paru godzin. Nie mogłam wykrztusić ani słowa, a atmosfera między nami była nie do wytrzymania.
Tym razem nie mam zamiaru pozwolić swojemu głosu na milczenie.


-Cześć.- szepczę nie do końca wiedząc dlaczego.


Cisza. Nie porusza się. Może naprawdę śpi?


-Przepraszam za wczoraj. Musisz zrozumieć, że byłam skrępowana.


Znowu cisza. Pieprzona cisza.
Wyciągam przed siebie rękę, ale w ostatniej chwili ją cofam.
Na co mi to teraz? Może jest na mnie wściekły?


-Nie bądź zły, słyszysz?- w końcu nie wytrzymuję i szturcham go lekko w ramię.

-Jeszcze pięć minut, mamo..- mamrocze w odpowiedzi i przewraca się na bok bliżej mnie.


Stanowczo za blisko. Cholernie  z a  b l i s k o.
Staram się go odepchnąć, ale on nagle przywiera do mnie.
Chyba śnię, czy on właśnie obejmuje mnie w pasie?
Pomyłka.. on mnie  ś c i s k a. Gdzie powietrze?


-Przestań, nie mogę.. oddychać.- łapię go szybko za ręce.- Cholera, cholera.

-Przestań się wiercić, kobieto.- otwiera oczy i przewierca mnie swoim spojrzeniem. Na chwilę moje ciało zostaje kompletnie skute lodem.- Mogłabyś być mniej hałaśliwa, wiesz?

-A Ty bardziej opanowany. Mógłbyś także trzymać ręce przy sobie.

-Nigdy nie wiem w jakie gówno je włożę, więc wolę zarzucić je na Ciebie.- wzrusza ramionami, po czym luzuje uścisk i odwraca wzrok. Szkoda. Chciałabym, aby na mnie patrzył.

-Och, jaki Ty jesteś szlachetny.- przewracam oczami.- Możesz mnie już puścić.

-A co jeżeli tego nie zrobię?- odwrócił głowę i wbił we mnie wzrok.

-Nie wiem, ale w głębi duszy obydwoje wiemy, że tego nie chcesz.- z trudem przełykam ślinę, starając się podtrzymać jego rozgorączkowane spojrzenie. Dlaczego akurat teraz?

-Może gdybym częściej to słyszał, to uznałbym to za szczerą prawdę.- zaciska szczękę, pocierając podbródek.- Nie musisz udawać, że tego nie chcesz. Wiem, że tak nie jest.

-Nic nie wiesz.- wzdycham ciężko. Opanowanie własnego głosu jest trudniejsze, niż przypuszczałam.

-Ale ja naprawdę chce Cię tak trzymać, do cholery.


Więc mówię mu, żeby to robił, a on nic nie odpowiada, tylko przyciąga mnie bliżej.
Kładę się obok niego. Często już leżałam na tym łóżku, ale jeszcze chyba nigdy nie wydawało mi się ono tak miękkie. Tak zachęcające.. orzeźwiająco zimne i takie.. doskonałe.
Muszę natychmiast opanować zbędne myśli, bo zrobię coś, czego będę żałować do końca życia.
Szukam w głowie tematu do rozmowy. Czegokolwiek, byleby tylko przerwać ciszę, która zaczyna aż dzwonić mi w uszach. Tak naprawdę moglibyśmy porozmawiać nawet o niebie, czy wiatrakach.
Albo znowu o samych sobie. Jakieś pikantne tajemnice nie są najgorszym pomysłem.


-Wiesz..- zaczynam, ale szybko urywam, gdy słyszę jego równomierne oddychanie.


Tym razem rzeczywiście zasnął. Musiał być zmęczony, skoro padł o tej godzinie, bo z tego, co wiem, to zazwyczaj chodzi spać po pierwszej lub drugiej, bo cierpi na bezsenność.
Udaje mi się wydostać spomiędzy niego, a potem nawet znaleźć jakiś ciepły koc. Gaszę żółtą lampkę i z powrotem kładę obok niego. Wparuję się jeszcze w jego spokojną twarz. Nie wykrzywia jej żaden brzydki grymas, nie jest spowita w nienawiści, ani wygięta pod wpływem krzyku. Po prostu jest naturalna, taka zwyczajna i równocześnie niezwykle mi obca. Wstrzymuję oddech, kiedy widzę, że szuka mnie ramieniem. Pospiesznie wsuwam się głębiej na swoje stare miejsce i pozwalam ponownie się objąć, a potem przykrywam nas szczelnie kocem. Chyba uśmiecha się przez sen i o matko, on ma dołeczki. Prawdziwe dołeczki. Muszę się powstrzymać, żeby ich nie polizać, za co karcę się w duchu. Nie pora na takie chore zachcianki. Muszę się opanować i to natychmiast.


-Lucy.- upominam się zarówno na głos, jak i w myślach.


Pocieram nos, który zaraz marszczę i biorę dwa głębsze oddechy. Wysuwam szyję przed siebie i lekko muskam go w usta. Ma miękkie wargi, nawet smakowite, ale wiem, że nie są zarezerwowane na moją wyłączność. Czuję ucisk w piersi na myśl, że obce mi dziewczyny mogą posuwać się na głębsze wody. Boli mnie fakt, że nie byłabym jego pierwszą, ani pewno ostatnią.
Dlatego sobie odpuszczam, bo czasami lepiej o czymś fantazjować, to lepsze, niż rzeczywistość. 
Z pewnością mniej boli. Jest kuszące i nie do wytrzymania, ale tylko Twoje. Twoja fantazja i Twoja sprawa co z nią dalej zrobisz. Możesz działać lub stać w miejscu, jak ja.
Jednak wcale nie żałuję, muszę tylko dojść do siebie. Wiem już, że jutro będę, jak nowa. Patrząc w lustro nie zobaczę dziewczyny, która się waha. Dziewczyny która cierpi i się zastanawia. Będzie to osoba opanowana, o nie zbieganym spojrzeniu. Przyjmę na nowo swoją normalną maskę.
Ale póki co jestem tu, jeszcze nie nastał świt. I mogę patrzeć na jego twarz pogrążoną we śnie, dopóki sama nie odpłynę, czyli jeszcze jakąś godzinę. Te 60 minut jest dla mnie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział pierwszy

Rozdział dziesiąty