Rozdział czwarty
Podobno najlepiej myśli się w ciemności. Bez żadnych świadków oraz niczyjej interwencji. W pomieszczeniu nikogo nie ma i mogę jedynie dziękować za to w duchu, ponieważ właśnie tego teraz potrzebuje — całkowitego osamotnienia. Muszę teraz na spokojnie wszystko sobie przemyśleć, jeżeli to w ogóle możliwe i przede wszystkim poukładać w całość, bo podobno tak postępują rozsądni ludzie.
A przynajmniej chyba właśnie tak postąpiłaby Lucy.
Nigdy bym nie przypuścił, że akurat na nią trafię, kiedy szedłem urwać się z dwóch ostatnich lekcji. Co za pierdolony zbieg okoliczności, jakby znak z nieba.
Ta dziewczyna jest dla mnie, niczym bezpieczna przystań, chroniąca przed sztormem. To właśnie jej ręki chciałbym się chwycić, gdyby sytuacja tego wymagała, bo to taka deska ratunku dla mojego żałosnego tyłka. Lucy to taki cholerny bodziec, który magicznie objawił się akurat wtedy, gdy moje ciało przestało na cokolwiek reagować, a przynajmniej w taki normalny sposób.
Chociaż czym tak naprawdę jest normalność?
Ta dziewczyna, to prawdziwa zagadka. Widuję ją praktycznie codziennie, lecz wciąż mam wrażenie, że to tylko wytwór mojej wyobraźni, która postanawia spłatać mi figle. Ale zaraz dochodzę do wniosku, że te wszystkie nasze wspólnie odbyte rozmowy chwytają mnie za serce na tyle, aby pomóc mu dalej bić w odpowiednim rytmie.
Chyba zbyt intensywnie o tym myślę, lecz nie potrafię pogodzić się z tym, że budząc się pewnego dnia mogę to wszystko stracić. Cudowne wieczory spędzone jedynie z Lucy i jej uśmiech, który rozświetliłby całe miasto. Ma taki delikatny i kojący dotyk oraz zapach, który mnie uspokaja. Przeraża mnie świadomość, że to co się ze mną dotychczas działo mogłoby być jedynie pięknym snem.
—Jesteś z siebie zadowolony?— dostrzegam w mroku piłkę od kosza, która poturbowana latami użytku leży teraz bezużyteczna na podłodze. Kopię ją czubkiem buta, chcąc aby zniknęła mi z pola widzenia.
Nigdy bym nie przypuścił, że Lucy zajmie cały mój umysł centrymentr po centymetrze. Jest to wspaniałe uczucie, ale jednocześnie cholernie przerażające. Co jeżeli pewnego dnia, to właśnie ona odtrąci mnie od siebie, gdy zobaczy, jakim okropnym człowiekiem w rzeczywistości jestem? Często czuję się przy niej taki obnażony, jakbym umyślnie pozwalał jej zajrzeć do swojego wnętrza, żeby mogła czytać ze mnie, niczym z otwartej księgi. Jestem opętany jej spojrzeniem, świdrującym często po moim ciele oraz dotykiem smukłych rąk i palców, które wędrowały nie raz po moich ramionach.
Nie mogę znieść myśli, że któregoś okropnego dnia nie będzie jej przy mnie.
Jakie to żałosne, że ta istota jednym spojrzeniem jest w stanie całkowicie mnie obezwładnić. Sprawić, że wychodzę z własnej skóry i jedyne, czego otwarcie pragnę, to dotykanie, dotykanie jej, jej rąk, ust, powiek, polików.. wszystkiego, co należy do niej. Czasami się boję, że moja miłość może ją przerazić. Jej oczy wyrażały już wiele emocji.. widziałem radość, smutek, przeogromne szczęście, ale także pożądanie i ból, który ono powoduje. Byłem świadkiem, beznadziejnym sprawcą i ofiarą utonięcia w jej oczach. To tak, jakbym wracał do domu i nagle zapomniał, gdzie powinienem iść, w którym konkretnym miejscu skręcić, gdzie znajdują się skróty.. Jakby na jedną chwilę mój umysł stał się białą kartką. Nowym rozdziałem, na który od nowa mogę przelać wszystkie swoje smutki, cierpienia i doświadczenia. Jakby po prostu się zresetował, zerując cały uzyskany przez mnie dotychczas wynik. Często zaczynam nowy rozdział. Zaczynam go za każdym razem, kiedy ją widzę.
Za każdym razem, gdy ją słyszę, jak się śmieje, jak słowa umykają z jej ust. Jak promiennie wygląda i jak stara się trzymać z boku, tłumić swoją poświatę, choć i tak nie jest w stanie sprawić, aby jej aureola przygasła. Przestała mnie oślepiać i wprawiać w kompletny stan osłupienia.
Do porzygania z tym wszystkim, to absurd.
-Tu jesteś.- zerkam za siebie i szybko wyrzucam niedopałek na ziemię.- Spokojnie to tylko ja, kretynie.- mrużę oczy wpatrując się jak mój nowy towarzysz schodzi po schodach.
-Aaron.- mówię jedynie, jakby od niechcenia.- Czego tu znowu szukasz?
-Może Ciebie.- widzę jak wzrusza ramionami i podchodzi bliżej.- Strasznie tu ciemno. Nie ma tu jakiegoś pstryczka?- rozgląda się dookoła, stukając palcem wskazującym o podbródek.
Aaron jest jedną z tych osób, których po pewnym czasie będzie miało się dość.
To taki kundel. Chłopiec na posyłki, który wręcz kocha, jak traktuje się go, jak zwierzę.
-O tu jest.- zęby błyszczą mu w ciemności, słyszę jak posuwa się naprzód, a potem dosięga kontaktu.- O wiele lepiej, no nie?- odwraca się do mnie z powrotem i opiera jednym barkiem o ścianę krzyżując tym samym ręce.- Zgaś tego peta, bo zaraz zasyfisz całą szkołę.
-W dupie mam tą szkołę.- przewracam oczami, ale jednak i tak przydeptuję papierosa.
Przez chwilę tylko patrzymy na siebie. Nie potrafię odczytać w jego oczach powodu, dla którego się tu znalazł. Ostatnio dość często przychodzi. A potem nie daje spokoju. I dopiero później znika, kiedy najmniej się tego spodziewam. Domyślam się, że w tej chwili szuka odpowiednich słów, którymi raczy mnie od nowa pouczać. Jednak nie umyka mi fakt, że jest lekko napięty. A potem nagle chrząka i uśmiecha się, jakby odkrył coś niesamowitego i chce się ze mną tym podzielić.
-Zmieniłeś się.- mówi tylko.
-Nigdy nie twierdziłem, że nie mam zamiaru się zmienić.
-Zadziwiające..- śmieje się cicho pod nosem, przejeżdżając ręką po włosach.- Może podasz mi przyczynę Twojej nagłej zmiany, co?- odpycha się stopą od ściany i zaczyna posuwać się w moją stronę.- Młody, trochę się o Ciebie martwię, wiesz?
-Uważaj, bo się popłaczę ze szczęścia.
-No nie bądź już taki sceptyczny.- rozkłada rękę na boki i wybucha śmiechem.
-Nie mam pojęcia o co Ci chodzi.- czuję jak komórka wibruje mi w spodniach. Nie zwracając na niego uwagi, wyciągam ją i odczytuję wiadomość.
-Co tam masz?- przechyla głowę w bok wciąż uzbrojony w szeroki uśmiech.
-Nic ważnego.- chowam telefon z powrotem do kieszeni.
-Jasne.- jego oczy świecą. Świecą czymś, czego nie umiem odgadnąć. Czy to pogarda? A może niedowierzanie? W każdym razie jestem pewien, że on wie, że kłamię.
Wiadomość zawiera tylko jeden wyraz. 7 liter.
7 cholernych liter, i wcale nie jest niczym nie ważnym.
-Mówiłem Ci, żebyś z nią skończył.- zadziwiające, jak doskonale umie czytać mi w myślach.- Nie rozumiem Cię, Kas, bez obrazy, ale zachowujesz się, jak idiota.
-Ktoś, kto nigdy nie radził sobie w życiu i zawsze podejmował złe decyzje, nie będzie mi teraz mówił, jaki jestem, co mam robić i czego się dopuszczam. Stul ten swój niewyparzony pysk, albo rozwalę Ci Twój piękny łeb o ścianę i będę się zachwycał resztkami mózgu na jej powierzchni.
-Po prostu chce Ci powiedzieć, żebyś tego nie robił.- uśmiech szybko znika z jego twarzy. Oczy mu się zapadają, stają się ciemniejsze, zamglone.- Jak ona ma? Amber? Koleś..- kręci głową.- Nie wiedziałem, że można aż tak nisko upaść. Musisz się obudzić. Po co to w ogóle robisz?
-Żeby zapomnieć, a niby dlaczego?- wybucham natychmiastowo.- Co Ty możesz wiedzieć o miłości? Skąd możesz wiedzieć, jaka ona jest trudna i niewdzięczna? Jaką masz pewność, że to, co teraz robię, jest niesłuszne? Gówno wiesz! Nie jesteś w stanie pojąć tego z czym się teraz zmierzam. To mój najgorszy koszmar, czy Ty to rozumiesz? Nigdy więcej nie poruszaj tego tematu.
-Powinieneś o nią walczyć, skoro twierdzisz, że ją kochasz.
-Bycie ze mną nie jest łatwe.- mówię i nie jestem pewny czy do niego, czy bardziej do siebie.- Gdybyśmy byli razem, tylko bym ją ranił.
-Wasza miłość nie musi opierać się tylko i wyłącznie na bólu.
-Nasza miłość płynie, jak gówno w przeręblu.
Aaron nic nie mówi. Po prostu stoi i się we mnie wpatruje. Szuka czegoś, czym mógłby we mnie rzucić albo słów, którymi mógłby mnie zranić i sprowadzić na ziemię. W końcu jednak sobie odpuszcza, bo doskonale wie, że nic tu nie wskóra. Mówi jedynie, że mam się trzymać, a w razie potrzeby dzwonić. A potem odwraca się i idzie w stronę wyjścia. I już go nie ma.
W całym tym popapranym gównie przynajmniej mam świadomość, że mój starszy braciszek wcale nie jest taką kupą złomu, za jaką go wcześniej brałem. Chyba rzeczywiście powinienem zdjąć klapki sprzed oczu, ale w sumie.. tak jest lepiej. Wolę nie patrzeć. Nie chce widzieć i wiedzieć.
A przynajmniej chyba właśnie tak postąpiłaby Lucy.
Nigdy bym nie przypuścił, że akurat na nią trafię, kiedy szedłem urwać się z dwóch ostatnich lekcji. Co za pierdolony zbieg okoliczności, jakby znak z nieba.
Ta dziewczyna jest dla mnie, niczym bezpieczna przystań, chroniąca przed sztormem. To właśnie jej ręki chciałbym się chwycić, gdyby sytuacja tego wymagała, bo to taka deska ratunku dla mojego żałosnego tyłka. Lucy to taki cholerny bodziec, który magicznie objawił się akurat wtedy, gdy moje ciało przestało na cokolwiek reagować, a przynajmniej w taki normalny sposób.
Chociaż czym tak naprawdę jest normalność?
Ta dziewczyna, to prawdziwa zagadka. Widuję ją praktycznie codziennie, lecz wciąż mam wrażenie, że to tylko wytwór mojej wyobraźni, która postanawia spłatać mi figle. Ale zaraz dochodzę do wniosku, że te wszystkie nasze wspólnie odbyte rozmowy chwytają mnie za serce na tyle, aby pomóc mu dalej bić w odpowiednim rytmie.
Chyba zbyt intensywnie o tym myślę, lecz nie potrafię pogodzić się z tym, że budząc się pewnego dnia mogę to wszystko stracić. Cudowne wieczory spędzone jedynie z Lucy i jej uśmiech, który rozświetliłby całe miasto. Ma taki delikatny i kojący dotyk oraz zapach, który mnie uspokaja. Przeraża mnie świadomość, że to co się ze mną dotychczas działo mogłoby być jedynie pięknym snem.
—Jesteś z siebie zadowolony?— dostrzegam w mroku piłkę od kosza, która poturbowana latami użytku leży teraz bezużyteczna na podłodze. Kopię ją czubkiem buta, chcąc aby zniknęła mi z pola widzenia.
Nigdy bym nie przypuścił, że Lucy zajmie cały mój umysł centrymentr po centymetrze. Jest to wspaniałe uczucie, ale jednocześnie cholernie przerażające. Co jeżeli pewnego dnia, to właśnie ona odtrąci mnie od siebie, gdy zobaczy, jakim okropnym człowiekiem w rzeczywistości jestem? Często czuję się przy niej taki obnażony, jakbym umyślnie pozwalał jej zajrzeć do swojego wnętrza, żeby mogła czytać ze mnie, niczym z otwartej księgi. Jestem opętany jej spojrzeniem, świdrującym często po moim ciele oraz dotykiem smukłych rąk i palców, które wędrowały nie raz po moich ramionach.
Nie mogę znieść myśli, że któregoś okropnego dnia nie będzie jej przy mnie.
Jakie to żałosne, że ta istota jednym spojrzeniem jest w stanie całkowicie mnie obezwładnić. Sprawić, że wychodzę z własnej skóry i jedyne, czego otwarcie pragnę, to dotykanie, dotykanie jej, jej rąk, ust, powiek, polików.. wszystkiego, co należy do niej. Czasami się boję, że moja miłość może ją przerazić. Jej oczy wyrażały już wiele emocji.. widziałem radość, smutek, przeogromne szczęście, ale także pożądanie i ból, który ono powoduje. Byłem świadkiem, beznadziejnym sprawcą i ofiarą utonięcia w jej oczach. To tak, jakbym wracał do domu i nagle zapomniał, gdzie powinienem iść, w którym konkretnym miejscu skręcić, gdzie znajdują się skróty.. Jakby na jedną chwilę mój umysł stał się białą kartką. Nowym rozdziałem, na który od nowa mogę przelać wszystkie swoje smutki, cierpienia i doświadczenia. Jakby po prostu się zresetował, zerując cały uzyskany przez mnie dotychczas wynik. Często zaczynam nowy rozdział. Zaczynam go za każdym razem, kiedy ją widzę.
Za każdym razem, gdy ją słyszę, jak się śmieje, jak słowa umykają z jej ust. Jak promiennie wygląda i jak stara się trzymać z boku, tłumić swoją poświatę, choć i tak nie jest w stanie sprawić, aby jej aureola przygasła. Przestała mnie oślepiać i wprawiać w kompletny stan osłupienia.
Do porzygania z tym wszystkim, to absurd.
-Tu jesteś.- zerkam za siebie i szybko wyrzucam niedopałek na ziemię.- Spokojnie to tylko ja, kretynie.- mrużę oczy wpatrując się jak mój nowy towarzysz schodzi po schodach.
-Aaron.- mówię jedynie, jakby od niechcenia.- Czego tu znowu szukasz?
-Może Ciebie.- widzę jak wzrusza ramionami i podchodzi bliżej.- Strasznie tu ciemno. Nie ma tu jakiegoś pstryczka?- rozgląda się dookoła, stukając palcem wskazującym o podbródek.
Aaron jest jedną z tych osób, których po pewnym czasie będzie miało się dość.
To taki kundel. Chłopiec na posyłki, który wręcz kocha, jak traktuje się go, jak zwierzę.
-O tu jest.- zęby błyszczą mu w ciemności, słyszę jak posuwa się naprzód, a potem dosięga kontaktu.- O wiele lepiej, no nie?- odwraca się do mnie z powrotem i opiera jednym barkiem o ścianę krzyżując tym samym ręce.- Zgaś tego peta, bo zaraz zasyfisz całą szkołę.
-W dupie mam tą szkołę.- przewracam oczami, ale jednak i tak przydeptuję papierosa.
Przez chwilę tylko patrzymy na siebie. Nie potrafię odczytać w jego oczach powodu, dla którego się tu znalazł. Ostatnio dość często przychodzi. A potem nie daje spokoju. I dopiero później znika, kiedy najmniej się tego spodziewam. Domyślam się, że w tej chwili szuka odpowiednich słów, którymi raczy mnie od nowa pouczać. Jednak nie umyka mi fakt, że jest lekko napięty. A potem nagle chrząka i uśmiecha się, jakby odkrył coś niesamowitego i chce się ze mną tym podzielić.
-Zmieniłeś się.- mówi tylko.
-Nigdy nie twierdziłem, że nie mam zamiaru się zmienić.
-Zadziwiające..- śmieje się cicho pod nosem, przejeżdżając ręką po włosach.- Może podasz mi przyczynę Twojej nagłej zmiany, co?- odpycha się stopą od ściany i zaczyna posuwać się w moją stronę.- Młody, trochę się o Ciebie martwię, wiesz?
-Uważaj, bo się popłaczę ze szczęścia.
-No nie bądź już taki sceptyczny.- rozkłada rękę na boki i wybucha śmiechem.
-Nie mam pojęcia o co Ci chodzi.- czuję jak komórka wibruje mi w spodniach. Nie zwracając na niego uwagi, wyciągam ją i odczytuję wiadomość.
-Co tam masz?- przechyla głowę w bok wciąż uzbrojony w szeroki uśmiech.
-Nic ważnego.- chowam telefon z powrotem do kieszeni.
-Jasne.- jego oczy świecą. Świecą czymś, czego nie umiem odgadnąć. Czy to pogarda? A może niedowierzanie? W każdym razie jestem pewien, że on wie, że kłamię.
Wiadomość zawiera tylko jeden wyraz. 7 liter.
7 cholernych liter, i wcale nie jest niczym nie ważnym.
-Mówiłem Ci, żebyś z nią skończył.- zadziwiające, jak doskonale umie czytać mi w myślach.- Nie rozumiem Cię, Kas, bez obrazy, ale zachowujesz się, jak idiota.
-Ktoś, kto nigdy nie radził sobie w życiu i zawsze podejmował złe decyzje, nie będzie mi teraz mówił, jaki jestem, co mam robić i czego się dopuszczam. Stul ten swój niewyparzony pysk, albo rozwalę Ci Twój piękny łeb o ścianę i będę się zachwycał resztkami mózgu na jej powierzchni.
-Po prostu chce Ci powiedzieć, żebyś tego nie robił.- uśmiech szybko znika z jego twarzy. Oczy mu się zapadają, stają się ciemniejsze, zamglone.- Jak ona ma? Amber? Koleś..- kręci głową.- Nie wiedziałem, że można aż tak nisko upaść. Musisz się obudzić. Po co to w ogóle robisz?
-Żeby zapomnieć, a niby dlaczego?- wybucham natychmiastowo.- Co Ty możesz wiedzieć o miłości? Skąd możesz wiedzieć, jaka ona jest trudna i niewdzięczna? Jaką masz pewność, że to, co teraz robię, jest niesłuszne? Gówno wiesz! Nie jesteś w stanie pojąć tego z czym się teraz zmierzam. To mój najgorszy koszmar, czy Ty to rozumiesz? Nigdy więcej nie poruszaj tego tematu.
-Powinieneś o nią walczyć, skoro twierdzisz, że ją kochasz.
-Bycie ze mną nie jest łatwe.- mówię i nie jestem pewny czy do niego, czy bardziej do siebie.- Gdybyśmy byli razem, tylko bym ją ranił.
-Wasza miłość nie musi opierać się tylko i wyłącznie na bólu.
-Nasza miłość płynie, jak gówno w przeręblu.
Aaron nic nie mówi. Po prostu stoi i się we mnie wpatruje. Szuka czegoś, czym mógłby we mnie rzucić albo słów, którymi mógłby mnie zranić i sprowadzić na ziemię. W końcu jednak sobie odpuszcza, bo doskonale wie, że nic tu nie wskóra. Mówi jedynie, że mam się trzymać, a w razie potrzeby dzwonić. A potem odwraca się i idzie w stronę wyjścia. I już go nie ma.
W całym tym popapranym gównie przynajmniej mam świadomość, że mój starszy braciszek wcale nie jest taką kupą złomu, za jaką go wcześniej brałem. Chyba rzeczywiście powinienem zdjąć klapki sprzed oczu, ale w sumie.. tak jest lepiej. Wolę nie patrzeć. Nie chce widzieć i wiedzieć.
Komentarze
Prześlij komentarz