Rozdział pierwszy

W pokoju panuje prawie całkowita ciemność, ale nawet z zamkniętymi oczami doskonale wiem gdzie rozmieszczone są poszczególne rzeczy. Spoglądam w lewo. W kącie pod oknem dostrzegam rysy dwuosobowego łóżka. Leżałam już na nim dziesiątki razy, ale wspomnienia te są jak odległe i ulotne sny. Zaraz przy łóżku znajduje się szafka nocna, na której pali się niebieska lampka, będąca jedynym tutejszym źródłem światła. Na dywanie, opierając się o jedną z nóg łóżka, siedzi chłopak z książką między kolanami. Podchodzę do niego trochę bliżej, a nawet chrząkam krótko, aby poinformować go o swojej obecności, ale ten dalej wydaje się być pochłonięty lekturą. Dopiero kiedy siadam obok podnosi głowę i spogląda na mnie tak, jakby widział mnie po raz pierwszy.


-Lucy.- mówi jedynie, marszcząc przy tym brwi.


Sięga jeszcze pod kolano i wyciąga ciemną zakładkę, którą zaraz wciska między strony książki i odkłada ją na bok, aby ponownie zaszczycić mnie spojrzeniem.


—Co Ty tu robisz?— dostrzegam, jak mimowolnie odsuwa się w bok, trzymając się na dystans.

—To co zazwyczaj.— wzruszam obojętnie ramionami, chcąc jak najszybciej zmienić temat.— Co tam ciekawego czytasz?

—Nic szczególnego. Po co tu przyszłaś?— szepcze i po raz kolejny odwraca wzrok, więc przysuwam się odrobinę bliżej, aż nasze łokcie nie stykają się ze sobą.

—Chciałam się z Tobą zobaczyć.— krzywię się na własne słowa, które przepełniała desperacja.


Nie było to do końca prawdą, ponieważ wcale nie chciałam się z nim widzieć, tylko ostatecznie zakończyć te wariactwo.
Mam dość ciągłego obserwowania go na szkolnych korytarzach oraz faktu, że nie mogę się do niego zbliżyć. Nie mogę porozmawiać i pośmiać się tak normalnie. Istnieje między nami przepaść, której nie jestem w stanie pokonać, dlatego też ograniczam się jedynie do tych głupich snów na jawie.


—Jak Ty to robisz? Czy to jest w ogóle możliwe, czy normalne?- pyta z rezygnacją w głosie, po czym wstaje i podchodzi do biurka, jakby dostrzegł tam coś naprawdę ciekawego i godnego uwagi.


Co mam mu powiedzieć?
Że jest to najbardziej pokręcona rzecz, jaka zdarzyła mi się na przełomie tych wszystkich siedemnastu lat?
Że najprawdopodobniej nikt inny nie potrafi tego, co my teraz robimy? Jak mam mu pokazać, że łamiemy wszelkie zasady racjonalnego myślenia?
Że to, do czego się dopuszczamy, można porównać do jakiś dziwnych czarów i zjawisk, których nie da się wytłumaczyć?


—To. Nie. Ma. Znaczenia.— podkreślam każde słowo, zirytowana bardziej, niż przypuszczałam.— Masz ku temu jakieś zastrzeżenia?

—O czym tym razem chcesz ze mną rozmawiać?— opada ciężko na łóżko, znajdując się tuż przy mojej głowie, a następnie wbija posępnie wzrok w podłogę.


Widzę, jak bawi się rękoma niepewny wszystkiego, co go otacza.
Ten widok sprawia, że czuję się przytłoczona.


—O wszystkim i niczym.— wzruszam ramionami, wzdychając ciężko. Tym razem, to ja muszę wstać.


Nie potrafię usiedzieć zbyt długo, kiedy jest obok mnie. W takich momentach, jak ten wszystko zaczyna się we mnie budzić i wrzeć. Podchodzę więc do ściany i patrzę na plakat ze Star Wars, który wygląda tak, jakby miał się rozsypać od byle dotyku. Wprost z niego spogląda na mnie Darth Vader, dzierżący w ręce długi oraz wściekle czerwony miecz świetlny, jakby gotowy do ataku. Sam obraz wisi trochę krzywo, dlatego chwytam za ciemne obramowanie i ustawiam go prosto, ale zaraz znowu odchyla się w bok, więc sobie odpuszczam. Najwidoczniej wygodnie mu być w takiej pozycji.


—Lucy..— czuję, jak obserwuje każdy mój ruch. Wyobrażam sobie, jak jego spojrzenie wywierca mi dziurę w plecach, a ja zaczynam rozpadać się na drobne kawałki.

—Mówisz tak, jakby samo wypowiadanie mojego imienia sprawiało Ci ból. Nie rozumiem.

—Nic nie rozumiesz.— stwierdza tylko i jak oparzony zrywa się na równe nogi.— Nie powinno Cię tu być.

—Wyganiasz mnie, tak?- pytam, gdy się do mnie zbliża.— Dopiero co przyszłam.

—Wizyta właśnie dobiegła końca.— stojąc przed mną i przewyższając mnie o głowę, wydaje się być bardziej pewny siebie, niż zazwyczaj.— Zmiataj stąd.— dodaje szybko, a ja wychwytuje w jego głosie nikłą nutę niepewności. Czyli nic się nie zmieniło.

—Jak sobie życzysz.— po raz pierwszy tego dnia posyłam mu szeroki uśmiech.— Mam nadzieję, że jutro będziesz miał więcej humoru.— wyciągam rękę i łapię go za brzeg koszuli, żeby nie przyszła mu do głowy kolejna ucieczka.

—Lucy.. przestań do cholery.— chwyta mój nadgarstek i lekko go ściska.— Dlaczego mnie nie słuchasz?

—Dlaczego? Ponieważ chciałabym być kimś ważnym w Twoim życiu, ale Ty nie chcesz dać się złapać.

Wpatruje się uważnie w jego dłoń, którą wciąż kurczowo ma zaciśniętą na moim nadgarstku. Nasze ręce z całą pewnością stworzone są tylko i wyłącznie dla siebie, jakby ich przeznaczeniem było złączyć się w całość.
Zawsze wolałam trzymać się z daleka od osób, które notorycznie przyciągają do siebie problemy, a on jest tego idealnym przykładem, dlatego też normalnym było, iż nigdy nie wracałam na niego większej uwagi. Nigdy nie powinnam była tego zrobić, ponieważ może tak byłoby dla nas najlepiej.
Ten chłopak notorycznie wagaruje, prowadzi imprezowy tryb życia, nadużywa alkoholu i pali jak smok oraz Bóg raczy wiedzieć co jeszcze wyprawia ze swoim życiem. Wszyscy mówią, że zawsze był agresywny i narwany, że mógłby rzucić się na każdego, kto chociażby krzywo na niego spojrzy. Odpychający opis, nieprawdaż?
Ale pewnego dnia zrozumiałam, że niekoniecznie w rzeczywistości jest człowiekiem, którego gra na co dzień.


—Co na to poradzę? Zawsze byłem buntownikiem.— zażartował, pozbywając się odrobiny napięcia, które z każdą mijaną sekundą coraz bardziej się na nas zaciskało.

—A więc najwidoczniej lubię przyciągać kłopoty.— unoszę brwi z lekkim uśmiechem, przyglądając się jego twarzy.

—Kłopoty to Twoje drugie imię, Lucy.

—Doprawdy? Wydawało mi się, że Marina.— zalewa go fala nagłego śmiechu, kiedy tylko wypowiadam te słowa.- Chciałabym, żebyś uśmiechał się częściej. Najlepiej gdybyś miał alergię na moje żarciki i ciągle byś się śmiał.

—Chciałbym, żebyś była prostszą zagadką, z którą jest mi dane się zmagać.


Może jest jeszcze trudniejszy do rozgryzienia, niż pierwotnie sądziłam?
Wiedziałam od początku, że to typ człowieka, do którego ciężko dotrzeć, ale wszystko się zmieniło pewnego dnia, kiedy to zasypiając w swoim pokoju obudziłam się nagle w jego sypialni. W pierwszej chwili pomyślałam, że śnię, a potem ogarnął mnie strach, gdy zobaczyłam, jak leży wyciągnięty na łóżku. Wpatrywaliśmy się w siebie przez jakiś czas, a ja do końca nie wiedziałam, czy przygląda się mnie, czy czemuś co znajdowało się bezpośrednio za mną. Wtedy niespodziewanie zerwał się z miejsca, podszedł do mnie i spytał kim jestem. Od tego momentu nasze drogi skrzyżowały się ze sobą bezpowrotnie, a ja swobodnie mogłam przemykać się do niego.
Z początku nie wiedzieliśmy o czym mielibyśmy dokładnie rozmawiać i nawet próbowaliśmy znaleźć wytłumaczenie na tę sytuację, o ile w ogóle takowe istnieje, jednak w końcu stopniowo zaczęliśmy się przed sobą wzajemnie otwierać. Mówiliśmy wtedy o tym kim jesteśmy, a kim chcielibyśmy być, czy o tym co czujemy. Potrafiliśmy poruszać zarówno tematy cięższego kalibru, jak i te swobodne, lekkie do przedyskutowania.
To wszystko z początku miało być tylko odskocznią od rzeczywistości, ale jestem pewna, że w tym momencie jest to dla nas codzienność, z której nie jesteśmy w stanie od tak zrezygnować, a przynajmniej dla mnie nie jest to łatwe zadanie. Ściany tego pokoju przyciągają mnie do siebie z rażącą siłą.


—Cieszę się, że mogę tu być.— mówię cicho, jakbym nie chciała, aby te słowa ujrzały światło dzienne.

—Kiedyś i tak musi się to skończyć. Nic nigdy nie trwa wiecznie.— słyszę w jego głosie coś w rodzaju smutku oraz obawę, że może mieć rację.


Nie jestem w stanie pogodzić się z faktem, że któregoś dnia może zostać odebrana nam możliwość wieczornych rozmów. Jest to zbyt trudne do zaakceptowania. W końcu właśnie na to czekam od rana — żeby się wreszcie położyć i obudzić tam, gdzie czuję się najlepiej, gdzie mogę być w pełni sobą bez obaw, że ktoś mógłby mnieźle zrozumieć lub pochopnie ocenić. To w pewien sposób nas łączy, ponieważ nie jesteśmy w stanie zrezygnować z tego co tu tworzymy między sobą.
Jestem pewna, że myśli o tym wszystkim równie często, co i ja.


—Owszem, kiedyś wszystko się skończy, więc nie powinniśmy brać życia zbyt na poważnie, skoro i tak nikt nie ujdzie z niego cało, ale skoro tu razem stoimy, to czy możesz po prostu na chwilę mnie przytulić?— przełykam głośno ślinę, czując, jak boleśnie przechodzi przez gardło.


Wpatruję się w niego w milczeniu, całkowicie pochłonięta szarością jego tęczówek oraz pełna nadziei, że spełni moje życzenie.
Tymczasem on jedynie kiwa głową, przypominając mi po raz kolejny, że słowa są zbędę — rozumiemy się doskonale i bez nich. Nie wiem co będzie między nami jutro, ale nie potrafię zrezygnować z tego, co los nam podarował, a w dodatku kiedy Kas wreszcie przytula mnie, jakby tylko to miało dla niego znaczenie, rozumiem i jestem wreszcie w stanie zobaczyć, że nie potrafię zrezygnować także i z niego, ponieważ jestem w nim bezgranicznie i beznadziejnie zakochana.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział trzeci

Rozdział dziesiąty