Rozdział siódmy

W stołówce jest gwarniej, niż zazwyczaj, ale wiem, że spowodował to nadchodząc bal.
Większość dziewczyn już od dawna planuje w co się ubierze na zbliżający się wieczór, podobnie jak Rozalia. Nie podzielam ich zachwytu, ale kątem oka lubię poobserwować to i owo. Na przykład bawi mnie sposób w jaki Amber reaguje na sukienki, jakie proponują jej Li oraz Charlotte.
W tej chwili wymachuje rękoma, piszcząc przy tym, jakby ktoś obdzierał ją ze skóry.
Na dodatek jest cała purpurowa, jak tyłek pawiana. To niecodzienny widok.


-Niektórzy naprawdę powinni dostać zakaz wstępu do stołówki, albo chociaż pokazywać kartę szczepień.- Rozalia jak zwykle nie powstrzymuje się przed ukryciem swojej niechęci.


Spośród wielu tysięcy osób, które mogą nienawidzić Amber Spears, najbardziej znaną jest mi Ros. Była na tyle bezczelna, żeby podrywać jej chłopaka. Co prawda Leo nigdy by jej nie zdradził, ale bardzo się wtedy pokłócili, a Rozalia nie chciała z nikim rozmawiać na ten temat, bo uważała, że jej najbardziej idealny związek na całym bożym świecie, właśnie dobiegł końca i nikt nie może nic z tym zrobić. Doskonale wiedziałam, że zbyt dramatyzuje i koloryzuje całą tą sytuację, ale nie chciałam sprawić jej dodatkowej przykrości. Już i tak świrowała po całości.


-Co z Twoją sukienką?- zagaduję bez namysłu, bo wiem że jeżeli dalej będzie drażnić ten temat, to skończy się to źle.

-Będę musiała znowu zmienić miary.- mówi, wciąż przyglądając się, jak Li oraz Charlotte próbują wyszukać dla przyjaciółki coś, w czym będzie wyglądać, jak gwiazda burleski.- Leo pobrał od mnie ostatnio wymiary i wiesz co się okazało?- w końcu spogląda na mnie uważnie, biorąc do ust słomkę w zielono-białe paski.

-Cóż takiego? Tłuszcz osadził się tam, gdzie nie powinien?

-Otóż to.- pociąga łyk dietetycznej coli i kontynuuje.- Urosły mi cycki, rozumiesz? Z n o w u! Już nie wiem co mam zrobić, żeby przestały tak pęcznieć. Za niedługo będę wyglądać, jak ciężarówka lub kwiat do zapylenia.- przewraca oczyma i kopie obcasem nogę od stołu.

-Nie będziesz wyglądała, jak żadna ciężarówka, a tym bardziej nikt Cię nie zapyli.- parskam śmiechem na co ona marszczy brwi i zaczyna łapczywie pić colę.

-Pieprz się, Luz.- prycha pod nosem, po czym znowu patrzy w stronę stolika, na którym aż wali się od czasopism i magazynów.- Myślisz, że co tym razem pokaże? Dupę, czy cycki? A może jedno i drugie?- ściąga brwi tworząc z nich idealne "V". Przez myśl mi przeszło, że może wyobraża sobie, jak podchodzi do Amber i zaczyna walić ją talerzem w głowę.

-Daj spokój, Ros. Ona nie jest tego warta.- kręcę głową i kładę jej rękę na ramieniu starając się obrócić ją z powrotem w swoją stronę.

-Dopóki będzie się trzymać z dala od Leo, to włos jej z głowy nie spadnie.- zerka na mnie kątem oka i wzrusza ramionami, jakby nic się nie działo.


Rozalia z powrotem zaczyna grzebać widelcem w sałatce, podpierając przy tym podbródek na ręce, co jest dla mnie znakiem, że rozmowa została oficjalnie zakończona. Skorzystałam z okazji i rozejrzałam się dookoła, żeby przekonać się, czy Kas postanowił zwiedzić dziś stołówkę.


-Pokłóciliście się z brzydkim kaczątkiem, czy jak?- pyta nagle, a jak aż się wzdrygam.

-Co?- mrugam parę razy.

-Był wczoraj jakiś spięty.- tłumaczy zerkając na mnie niepewnie.

-To że był zdenerwowany świadczy o tym, że się pokłóciliśmy?- wzdycham z politowaniem.- Dobrze wiesz, że go wkurzyć może nawet latająca mucha w sali, albo niebieska firanka na oknie.- zaciskam usta w cienką linię, jakbym powiedziała o wiele za dużo.- I naprawdę nie wiem dlaczego nagle zaczęłaś mnie o niego wypytywać. Daj spokój.- syczę z niesmakiem.


Rozalia zawsze była ciekawska, ale nigdy na tyle, żeby na siłę wtryniać się w moje prywatne sprawy. Może i jesteśmy przyjaciółkami, ale istnieją pewne granice, których nie wolno przekroczyć, a ona doskonale o tym wie. Ufam jej - do tego nie mam wątpliwości - chociaż właśnie o tej konkretnej sprawie nie umiałabym szczerze z nią rozmawiać, bo sama tego do końca nie rozumiem.


-Jasne.- kiwa tylko głową ponownie milknąc.


Patrzę na nią chwilę, ale nie wydaje się jakoś szczególnie zła. Rozalia nie lubi się wściekać, można rzec, że unika jakiejkolwiek agresji, bo twierdzi, że od niej robi się więcej zmarszczek na starość.
Cóż za absurdalne poglądy dotyczące współczesnego świata. Większej bzdury chyba nie słyszałam, ale oczywistym jest, że nie przyznam się do tego. Byłaby mnie chyba zabiła.


-Nie pokłóciliśmy się. Jesteśmy jaki najbardziej normalni.- mówię wreszcie i nie czekając na odpowiedź - której i tak się nie spodziewam - podnoszę się z miejsca i ruszam do wyjścia.


Mam dość tego miejsca, tej szkoły i tych ludzi. Stanowczo za dużo tu hałasu. I wtedy wpadam na pomysł, że zasadniczo jedynym miejscem, w którym panuje grobowa cisza, jest piwnica, którą upatrzył sobie Kas. Wiem, że ryzykownym jest zaglądanie do niej, kiedy on mógłby tam być, ale równie dobrze tam może być moje miejsce. Co jeżeli każdego cholernego dnia, schodził tam na dół i siedział całą przerwę, odgrodzony od wszystkich krzyków, tylko i wyłącznie po to, aby pewnego dnia podnieść głowę i zobaczyć, że znajduję się w tym samym pomieszczeniu?
Może właśnie o to chodzi. Może wszystko na tym świecie nie dzieje się bez powodu.
Więc schodzę po schodach i po raz pierwszy daje się porwać ciemności ukrytej za tymi ciężkimi drzwiami. Wcześniej nie ośmieliłam się tu zaglądać, ponieważ nauczyciele grozili, że będą nam wpisywać uwagi za każdym razem, gdy nas tu przyłapią. Nie wiem jakim cudem Kas dał radę przetrwać taką rewizję. A może ma piwnicę na wyłączność? Najwidoczniej nauczyciele stwierdzili, że niech już tam siedzi byleby nikogo nie bił i się nie awanturował. Możliwe.


-Cholera, gdzie jest kontakt?- szepczę sama do siebie, sunąc dłońmi po ścianie.


Posuwam się po woli naprzód, ale zaraz potykam się o coś i upadam na ziemię. Tłumię w sobie krzyk, który niemiłosiernie pragnie wydostać się na zewnątrz. Unoszę rękę i przygryzam knykcie. Czuję jak kolano mi pulsuje, a w uszach szumi, i już nie wiem, czy przywaliłam nogą, czy głową.
Naglę słyszę jakieś szuranie, jakby ktoś niedbale przesuwał kartony po podłodze, a potem czyjeś ręce łapią mnie pod pachami i pomagają wstać na nogi.
Szybko dochodzę do wniosku, że sama nie dałabym rady.


-Siadaj.- słyszę tuż przy uchu i muszę się powstrzymać, żeby ponownie nie krzyknąć.

-Mhm.- przełykam ślinę i po woli opuszczam się w dół, siadając na czymś, co mogłoby być taboretem, albo krzesłem bez oparcia.

-Uderzyłaś się w kolano?- kolejny szept. Kiwam głową, ale w porę orientuje się, że przecież jest ciemno i nic nie widać.

-Tak.- wstrzymuję oddech, gdy czuję na kolanie zimne palce.

-Wygląda na to, że przywaliłaś w metalowy stojak na ciężarki.- zapowietrzam się jeszcze bardziej, kiedy masuje obolałe miejsce.- Miałaś szczęście, że była pusta, bo mogłaś sobie dodatkowo zmiażdżyć stopę hantlami.

-Brzmi koszmarnie.- kwituje cicho. Mam nadzieję, że niczym go nie spłoszę.

-Po co tu przyszłaś?- dlaczego akurat teraz musiał zmienić temat?

-Na górze jest zbyt głośno. Nienawidzę hałasu, dlatego pomyślałam, że przyjdę tu.- nie wiem dlaczego mówię prawdę.- Miałam nadzieję, że Cię tu zastanę.- bum, bum, bum. Moje serce oszalało w dzikim tańcu. Skaczę w górę i w dół, wywołując trzęsienie ziemi.

-Miałaś nadzieję?- słyszę, jak zaciąga się powietrzem, a potem po woli je wypuszcza.- Po co to robisz? Nie rozumiem Cię,- puszcz moją nogę i wstaje.- Dobrze wiesz, że nie jestem idealny..

-Nie chce, żebyś był idealny. Chce żebyś był  m ó j.- mówię cicho i dziękuję w duchu, że jest ciemno, bo w przeciwnym razie zobaczyłby moje olbrzymie rumieńce.

-Twój?- śmieje się.- To niemożliwe. To  n i e  m o ż l i w e.- powtarza, a ja do końca nie wiem, czy kieruje te słowa do mnie, czy do siebie.

-Ale dlaczego?- niemalże krzyczę.- Dlaczego? Jednego dnia jesteś mi tak bliski, jak nikt inny, a potem mnie ignorujesz, udajesz, że mnie nie znasz. Ty nawet nie potrafisz już na mnie spojrzeć. Szukam Cię wzrokiem, ale ciągle uciekasz. Dlaczego?


Cisza. Cisza, która mnie zabija. A potem mija minuta, może dwie, a nawet piętnaście.
Nie wiem, będąc z nim tracę poczucie czasu.


-Nawet nie wiesz, jak marzę, żeby się do Ciebie przytulić.- szepczę chowając twarz w dłoniach.


Nie wiem co sobie wyobrażałam, przecież to Kastiel. Dupek, który udaje. Ostrzegano mnie przed nim, ale ja i tak nie posłuchałam. Przywiązałam się do niego, a potem zapragnęłam czegoś więcej. Byłam przekonana, że on czuje to samo, ale teraz wiem, że się myliłam. To był błąd. Błędem było to, że nasze życia się ze sobą zetknęły. Nigdy nie powinnam znaleźć się w tej sypialni. Leżeć na tym łóżku. Słuchać tego, co do mnie mówi. Nigdy, nigdy nie powinnam robić sobie nadziei.


-Powiesz coś wreszcie?

-Nie.- mówi stanowczo, a mnie gdzieś tam pękło serce.

-Zrobiłam Ci coś?- kręcę się niepewnie na miejscu, muskając obolałe kolano.

-Nie muszę odpowiadać na to pytanie.

-W porządku. Rozumiem, że nie chcesz mnie już więcej widzieć?- pytam przełykając gorzkie łzy. Słyszę mimowolnie, jak się od mnie odsuwa. Mimo że jesteśmy w tym samym pomieszczeniu, czuję, że w tej chwili dzielą nas setki, a nawet tysiące kilometrów.

-Nie, nie chce.- kolejny trzask. Zaraz przestanie boleć.

-W porządku, w porządku..- wierzchem dłoni ocieram oczy, w których osadziły się figlarne łzy.- W takim razie.. już nie będę Cię nachodzić.- łkam cicho, a potem wstaję o własnych siłach i muszę podpierać się ściany, żeby trafić do wyjścia.- Przepraszam.- mówię i wtedy słyszę dzwonek.


Jednak kiedy wychodzę na zewnątrz i stoję tam jeszcze 5 minut, on nie wychodzi.
Nie rozumiem dlaczego mnie odtrącił. Dlaczego nie chciał nawet spróbować.
Był taki delikatny, kiedy oglądał moją nogę, a potem wszystko prysnęło.
Nie mogę wytrzymać i znowu zalewam się łzami, a wtedy ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Szybko się odwracam przerażona, że to jakiś nauczyciel, ale zamiast niego napotykam zmartwione spojrzenia Rozalii i Alex'a. Nawet nie pytają co się stało, po prostu mocno mnie przytulają. A Ros potem łapie mnie za rękę i ściska ją uśmiechając się niepewnie.


-Chcesz o tym pogadać?- pyta Alexy.- Możemy iść do tej toalety w wschodnim skrzydle. Nikt tam nie zagląda, więc będziemy mieli tyle czasu ile trzeba.

-Próbujesz mi powiedzieć, że namawiasz mnie na wagary?- próbuję uśmiechnąć się przez łzy, ale mi nie wychodzi. Wiem także, że Alex nie da się na to nabrać.

-Coś w tym stylu.- wciąż ma ściągnięte brwi, ale wyraz twarzy bardziej łagodny.

-Idziemy, czy będziemy tak stać?- pyta Rozalia. Od niej także emituje troska.


Patrzę na nich chwilę, a potem kiwam głową i nie wiedząc czemu o wszystkim im opowiadam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział pierwszy

Rozdział piąty

Rozdział dziesiąty